Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do naszych wód słodkich, rzek, rzeczułek, jezior i stawów wieści z morza i zarodek owego snu o morzu, który w przyszłości znowu je wypchnie z wód polskich ku cichym, niezmierzonym głębiom Atlantyku, u słonecznych wybrzeży wysp dalekich, umajonych czubami giętkich palm i pachnących tytoniem, korzeniami, trzciną cukrową i arakiem. Taki to z węgorza marzyciel i nieustraszony, pełen żądzy przygód romantyk.
Rozumie się, iż podczas pobytu węgorzy na naszem morzu, rybacy obstawiają wybrzeże tysiącami żaków, w które poławiają tysiące centnarów ryb. Węgorze jednak niewiele sobie z tego robią, wiedząc, że ciągną ich miljardy, i dlatego bawią w zatoce długo, wycierając szlamiste ciało w piasku morskim i jędrniejąc w słonawych jej wodach. Rade gnieżdżą się w głębokich „kulach“, czyli jamach podwodnych, w chłodnych „szurach“, to jest głębinach morskich, przyzwyczajając się równocześnie do nowego pożywienia w postaci krabów, malutkich srebrnych rybek — tobijaszków, szprotek i śledzików, nocą zaś, zwłaszcza w czas burzy, wychodząc na brzeg do rybackich grochowisk, w których objadają groch.
— To już jawna niedorzeczność! żeby węgorze groch jadły!