Ale i to były li tylko sny. A któryż ptak, stworzenie trzeźwe, żyjące z łowu, chciałby lecieć w krainę snów?
Zatem Mjewa krążyła nad półwyspem i wodami obu mórz, dopuszczając się czasem dziwactw i szaleństw. Jak swego czasu uganiała za statkami, narażając się na śmierć, tak
potem rozmyślnie krzycząc jak najgłośniej, tańczyła dokoła latarń morskich, gdzie znudzeni
stróże radzi byli rozerwać się strzelaniem do
ruchomego celu. Jednakowoż nie zdołali Mjewie zrobić nic złego, a potem, jakgdyby odczuli,
że ten ptak sercem jest chory i dlatego tak
dziwny i wiecznie życie swe ryzykujący, przestali strzelać. A wówczas Mjewa spokojnie
już i bez obawy okrążała samotne latarnie,
ludzie zaś, którzy w nich tkwili, witali ją jak
dobrą znajomą i na gzyms latarni sypali jej
resztki swojego pożywienia.
Mewy sypiają nad morzem, jednakże Mjewa na gniazdo swe obrała sobie szczelinę w murze latarni Rozewskiej, skąd widziała cały półwysep i daleko — pełne morze. Mogła patrzeć stamtąd we dnie i w nocy, bo długie smugi elektrycznego światła kłuły przestrzeń na dużo mil, szukając na niej statków, które liczono skrzętnie i zapisywano pilnie, skąd i dokąd idą i jakie są wielkie. Tam, w tej wieży, promieniejącej brylantowym blaskiem, przeżyła Mjewa w spokoju dużo
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/240
Ta strona została przepisana.