Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc zróbmy tak — rzekł. — Ja ci na dobę twoje korki oddam, ale ty na ojca swego przysięgniesz, że mi pokażesz swój dom, a potem korki mi zwrócisz. Wtedy ja się zastanowię, co mam zrobić, bo złodziejem nie jestem i nigdy nie byłem, ale szczerozłote korki prawdziwej panny morskiej, to rzecz tak rzadka, że trudno żądać, żebym się jej wyrzekł.
Zrobiła, jak żądał. Przysięgła
— Kiedy ci oddać korki? — zapytał szkólny. — Czy zaraz?
Nie, sama po nie przyjdę.
Nie przychodziła przez dłuższy czas, a szkólny nie zauważył, że przez cały ten czas wiał silny wiatr południowy, który odpędza rybę i pozbawia rybaka zarobku.
W wiosce była nędza. Wiatr rwał się to ku zachodowi, to ku wschodowi, ale coś go znowu na południe zawracało, jakby tam był przywiązany.
Aż wreszcie dmuchnął potężny wiatr od morza.
Był wieczór. Mała elektrownia wioskowa nie pracowała, bo motor się zepsuł, więc szkólny siedział w swej izdebce przy zepsutej, kopcącej lampie naftowej, czytając „Hrabiego Monte Christo“. Wtem usłyszał, jak na dole ktoś trzasnął drzwiami, które były ciężkie i trudno się zamykały. Późnym odwiedzinom