Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego szkólny pracował z wielkim trudem i źle mu było wśród tych dzieci, bo musiał wbijać im w głowę rzeczy, których one zapamiętać nie chciały, a zupełnie nie rozumiał się na tem, co najwięcej dzieci zajmowało. Przytem, jako człowiek lądowy, nie umiał po kaszubsku, skutkiem czego nieraz nie rozumiał, co dzieci między sobą mówiły, zwłaszcza, gdy mówiły prędko. I to wzbudzało znów jego nieufność.
Nie wiedział też, jak ma postępować z rybakami. Dawniej, za niemieckich czasów, szkólny był tu potęgą. Walił trzciną bez najmniejszego miłosierdzia. Za jedno słowo polskie, wymówione w szkole, kazał dziecku pięć tysięcy razy napisać: „Ich darf in der Schule nicht polnisch sprechen!“. On miał dodatek do pensji za niemczenie dzieci, on był kierownikiem stacji meteorologicznej, mężem zaufania landrata, on stanowił o wszystkich sprawach i wszystkich prośbach rybackich do rządu. On był panem. Ale czemże jest szkólny za łagodnych polskich rządów? Musi liczyć dzieci, nie ma najmniejszej chęci bić ich, musi i chce być dla wszystkich uprzejmy, a ponieważ przytem jest człowiekiem „krajowym“, to jest z lądu, nikt się z nim nie liczy. Ale podania różne pisać rybakom musi, bo jakże, inaczej nie wypada. Listy im również pisze, bo dziś trzeba pisać po polsku, a cóż