Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wód zatoki, a za niemi szafirowy drugi brzeg. Poczta, który miał wzrok doskonały, widywał w dzień pogodny nietylko domy po tamtej stronie, ale nawet furmanki na szosie. Z początku jednostajność zatoki, zrzadka tylko urozmaicona widokiem żaglówki czy łodzi rybackiej, nudziła go. W wiku ruch był mały. Gdy do tej jednostajności przywykł, zakochał się w niej. Przynosiła mu ulgę. Od czego? — nie wiedział, ale czuł, że tu oddycha szerzej i swobodniej. Nie zwalniając kroku, radował się ciszą, z lubością pieszcząc szare, lśniące wody rozkochanemi spojrzeniami. Cały ich blask skupiał się wówczas w jego oczach.

Nigdy na dłuższy czas nie opuszczał wioski rodzinnej. Na kraju był najdalej w Wejrowie[1] na odpustach. Żył, jak wszyscy ludzie w wiosce, nie przypuszczając nawet, że można żyć inaczej, a ponieważ do tego miał sztelę i był urzędownikiem, więc sądził, że powinien być z życia zupełnie zadowolony. A jednak mimo wszystko nie czuł się dobrze wśród ludzi, nawet najbliższych. Coś go od nich odpychało, coś wyganiało go z pośrodka nich, a nieraz i oni sami od siebie go odsuwali,

  1. „h“ w gwarze rybackiej jest nieme. Stąd zamiast Wejherów, mówi się Wejerów, co w innych przypadkach ściągnięto. Tak więc mamy: W Wejrowie, do Wejrowa i t. d.