Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kich rozkoszach strądu, o morzu, rewach grających, o mewach, chmurach, niebie nawisłem, groźnem i chmurnem, o śpiewie fal, szumie wiatru i piękności odpoczywających na piasku czarnych łodzi, pachnących solą morską i rybami. Dopiero tak się wyhasawszy, napełniał worek piaskiem, starając się nabrać go jak najwięcej, więcej, niżby mógł unieść, poczem naddawszy go sobie sprytnie podpatrzonym ruchem na plecy, zgięty we dwoje, jak starzy, powoli wdrapywał się stromą stegną na góry. Nieraz wątły krzyż dziecka giął się pod przepełnionym workiem, nieraz Eryk zataczał się po stegnie, jak pijany, chwiejąc się na nogach. Często padał, przyczem przewracał się rozmyślnie na wznak lub na bok tak, aby nie wór padł na niego, tylko on na wór. Ale nie płakał, lecz śmiał się, przez chwilę przyglądał się morzu i niebu, i tak wypocząwszy, znowu naddawał sobie worek na plecy i dźwigał go dalej, póki wreszcie zziajany i z nosem w wielkim nieporządku nie dotarł triumfalnie do domu. Lubił wysiłek.
Poza tem było to dziecko, jak wszystkie inne, czasem grzeczne, czasem nieznośne, czasem posłuszne, to znów krnąbrne, dobre i niedobre, jak zwykle dzieci. Praca była dla niego zabawką, bo rozwijający się organizm potrzebował ruchu, z czego jednak nie wyni-