Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja ci zaraz pokażę, że się mylisz! — dowodził malcowi pilot. — Czy który z was odważyłby się późnym wieczorem przejść sam koło cmentarza?
Niedaleki cmentarz, stary i nieużywany już do chowania zmarłych, choć piękny i cudownie położony, nie cieszył się dobrą sławą. Z powodu oddalenia od miasta nie pilnowany, stał się gniazdem opryszków, którzy napadali niejednokrotnie na zapóźnionych przechodniów i obrabowywali ich, a często poniewierali ich i bili. Domyślano się, że to są ludzie miejscowi, bojąc się jednakże zemsty, nie denuncjowano ich.
— Koło cmentarza? — zastanowił się Lolo. — Jabym nie chciał.
— Ani ja! — rzekł Jurek.
— A ja wam coś poradzę. Wy tu przecie wszystkich znacie. Teraz jeszcze wakacje, macie czas, a i noce jasne. Nie trzeba, żebyście chodzili na cmentarz, ale niech siedmiu z was dyżuruje jednej nocy, siedmiu drugich drugiej nocy. Pochowajcie się po ogrodach, w krzakach, na drzewo który może wleźć i uważajcie, kto najpóźniej wraca do domu i z której strony. Tych wszystkich sobie ponotujcie, wypytajcie się rodziców dobrze, co za jedni, a potem dajcie mi znać.
Z informacjami, uzyskanemi od chłopców, Zaruta udał się, dokąd należało, a wkrótce potem cała szajka rabusiów znalazła się pod kluczem.

— Widzicie, czegoście dokonali! — wykazywał im. — Oczyściliście okolicę od opryszków. Zastanówcie się teraz nad tem, coby zrobić nowego, bo zawsze coś trzeba robić.

4*49