Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby się wyzwolić, zrzucił bluzę, — za uszy, i dostawił go karzącej dłoni.
Ojciec wygodnie wziął chłopca między nogi, ścisnął go w żebrach kolanami i zaczął mu reputację obrabiać rzemieniem. Chłopak oczywiście kwiczał, ojciec wykrzykiwał jakieś nauki moralne, matka wygłaszała akt oskarżenia a sąsiedzi dolewali oliwy do ognia.
Dramat był na wielką skalę.
Na tę chwilę nadszedł Zaruta z siostrą. Na widok egzekucji roześmiał się, ale potem śmiało podszedł do rozsrożonego ojca i chwycił go za rękę.
— Dość będzie! Cóż pan znowu tak katuje chłopca?
Jegomość podniósł głowę i widać było, że ma zamiar kłócić się, ale ujrzawszy Zarutę, zmitygował się.
— Łajdak, proszę pana, — uczyć się nie chce! Tróję z sześciu przedmiotów przyniósł. Duszę z niego dziś wytłukę!
A któryś z czcigodnych widzów zaznaczył:
— Niech go pan nie broni, panie inżynierze: To drab ostatniego rzędu. Ho ten nam sadła za skórę zalał! Rodzice rzadko go karzą! Tyle dla nas sprawiedliwości, co wtedy, kiedy go za złe świadectwo wytłuką raz na pół roku! Jeszcze mu wsypcie, panie Józefie, jeszcze!
— Pięciu mu jeszcze braknie! — wołała jejmość! — Sama rachowałam! Józefie, syp!

Jegomość gwizdnął rzemieniem, ale Zaruta złapał go za rękę i wyrwał mu chłopca z pomiędzy nóg.

46