Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ortograficznie i krzywo malowanym szyldem, na małym placyku, jaki się wśród domów utworzył, odgrywała się żywa i tragiczna scena. Oto, szarpnąwszy drzwiami sklepiku, że aż dzwonek żałośnie zajęczał, wypadł na drogę chłopak może trzynastoletni i płacząc głośno, i biegając to tu to tam, zdawał się szukać miejsca, gdzieby się mógł schronić. Za nim, znowu, zapowiedziany żałosnym płaczem czy też tragikomicznym szlochem dzwonka w drzwiach, z rzemieniem od spodni w rękach, wybiegł stary jakiś jegomość, prawdopodobnie ojciec, suchy, zawiędły, o minie poczciwej ale teraz zaciętej i rozsrożonej. Ten znów wymachiwał rzemieniem i wołał:
— Chodź mi tu zaraz, ty łajdaku jeden, ja ci pokażę, ja cię nauczę!
Dzwonek jęknął po raz trzeci i we drzwiach zjawiła się opasła jejmość w niebieskim szlafroku, z twarzą poważną i z nagiemi po łokcie, nerwowemi rękami, skrzyżowanemi na piersiach. Jejmość nie krzyczała, ale rozkazującym głosem wołała na męża:
— Łapaj tego łajdaka! Żadnego zmiłowania! Żebyś mi go tu w tej chwili przyprowadził.
Mimo, iż stała spokojnie, pełną swą figurą zatarasowując drzwi do sklepiku, musiała być mocno podrażniona, bo dzwonek we drzwiach jęczał i płakał wciąż a czasem krzyczał, jak dzwon alarmowy.

Wrzawa ta wywołała kilku sąsiadów na ulicę. Widząc w opałach chłopaka, zacni ci mężowie czemprędzej pośpieszyli z pomocą ojcu. Któryś z nich złapał skazańca za kołnierz, gdy on —

45