Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lały je stare, źle utrzymane sady, ogrodzone parkanami z poczerniałych od starości, zbutwiałych desek, za któremi gniewnie ujadały psy. Na parkanach widniały napół zamazane, nieortograficzne napisy lub dziecinne, prymitywne, kredą robione podobizny czy karykatury, przedstawiające śmieszne głowy z paru włosami, sterczącemi na wierzchołku głowy. Schodki, wiodące do domów, czarne i wygięte, powygryzane były przez wiek, okiennice naderwane, ze ścian obdrapanych miejscami zupełnie odpadał tynk. Nie była to nędza lecz zaniedbanie, pochodzące stąd, iż ludzie, którzy tu mieszkali, wiedzieli dobrze, że wynajęte im domki, właściciele trzymają tylko ze względu na spekulację gruntową, każdej chwili gotowi sprzedać je jako parcelę pod nowe wille a może nawet i kamienice. Gospodarz o dom nie dbał, więc mieszkańcy domu nie dbali o ogrody, które zarastały niekoszoną trawą, głuchą pokrzywą i chwastami.
Z powodu niedawnego deszczu, wilgoci w powietrzu i błota prawie nikogo nie było widać na gościńcu. Ludzie siedzieli przeważnie po domach, a tylko kury za przewodem przedsiębiorczych kogutów, brodziły w mokrej trawie, narzekając jak stare baby. Człowiek, jeśli gdzie się pokazał, albo stał we drzwiach, ziewając, albo też, nie patrząc na nikogo, na sztywno wyprostowanych nogach, jak na szczudłach, starał się przebrnąć przez szerokie kałuże.

Na rozdrożu, gdzie właśnie zbiegło się parę starych i krzywych chałup dokoła jednej, mieszczącej w sobie też i sklepik, reklamowany nie-

44