Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakim sposobem zdobył się pan na taki komfort? — pytała zdziwiona.
— Tak długo jestem na wojnie, że mi się psie, biwakowe życie sprzykrzyło. Nabrałem techniki w tem wszystkiem. A teraz muszę panią zostawić! Mam sprawy do załatwienia. Może pani usłyszy w nocy jakie hałasy, ale niech to pani nie niepokoi. Tu gęsto strzelają. Konno pani jeździ?
— Słabo.
— To nic. Wyszukam pani konia. Teraz...
Zmieszał się.
— Tak, jak pani jest, jechać pani nie może. Trzeba jednak... Więc ja się już postarałem w eskadrze. Dali mi dla pani buty wysokie i tę resztę... Ja tu pani zawiniątko prześlę... Dobra noc...
Podał jej rękę i wyszedł, a za chwilę służący przyniósł zawiniątko, kurę na zimno i pół butelki czerwonego wina.
— Gdzie ja jestem? Co-m ja zrobiła? — z trwogą myślała Kasia, leżąc w cichym pokoiku, którego szyby zlekka dzwoniły, wstrząsane odległym hukiem dział.
Niedawno jeszcze pani w swej białej willi, była oto tu na łasce pierwszego lepszego oficera, rzucona w atmosferę nieznaną a nasyconą awanturniczością. Przecież tu strzelano, zabijano, mordowano! A jednak, mimo wszystko, nikt jej nie tylko nie dokuczył, ale każdy starał się na swój sposób dopomódz. Nawet tu, gdzie umierano, ludzie chcieli żyć!
W nocy, a właściwie nad ranem, zerwała się jakaś burza, jakaś strzelanina. Szczekały przez