Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od ostróg po bokach. Wracali do domów uchodźcy, a ich wysoko naładowane pierzynami i kojcami fury trzeba było wymijać ostrożnie, bo między tem dobrem wszelakiem siedziały też dzieci. Z trudem torowano sobie drogę przez stado wołów pędzonych na front przez przebiegłych i wypasionych poganiaczy z tasakami u boków i karabinami przewieszonemi przez plecy.
Janek, nie mogąc wyminąć porykujące bydło, zwolnił.
— Niech pani popatrzy na tych czabanów! — mówił, z uśmiechem pokazując jej poganiaczy, pokrzykujących na stado — Jakie to syte łajdaki a niewyspane. W nocy rżną bydło, w dzień maszerują...
— Biedaki! — litowała się Kasia.
— O, tak, biedaki! — zaśmiał się Janek. — Żeby pani widziała ich portfele, toby pani tego nie mówiła! Intensywnie handlują flakami, mózgiem, wątrobą.. To wszystko sprzedają chłopom. Za pieniądze oczywiście, ale pierwszeństwo ma ten, kto da flaszkę wódki, poczęstunek, dobry nocleg pod pierzyną... Te łotry śpią, idąc za wołami, a dopiero w nocy, przy ogniskach, czerwoni od krwi, zaczynają zabawę... Rzeźnicy, panno Kasiu, mocni ludzie...
Wyrwawszy się wołom, lecieli jakiś czas, aż znowu werżnęli się w długie, splątane tabory.
Samochód jechał coraz wolniej, pobrzękiwał coraz częściej, wreszcie beznadziejnie musiał zająć miejsce w nieskończonym łańcuchu taborów.
„Taboryci” klęli na czem świat stoi. Latając od wozu do wozu, wymyślając na rekwirowane