Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego ja już nie wiem! — rzekł, obejrzawszy znak ze wszystkich stron. — Nie od guzika albo sprzączki jakiej?
— Nie. Popołudniu byłam bardzo niespokojna, a szarówką, o zmierzchu, zaczęłam się wprost bać... Zdawało mi się, że ktoś chodzi po domu.
— Co...
— W pokoju Marjana, skrzypiąc głośno, otwarły się drzwi od szafy z książkami. Weszłam, zamknęłam drzwi na klucz. Po jakimś czasie otwarły się znowu. Zlękłam się, zapaliłam światło. Mówię ci, szafa była zamknięta na klucz, a kiedym przyszła, nie tylko, że była otwarta, ale nawet rygle wewnętrzne na dole i na górze wysunięte...
— To się pani mogło zdawać.
— Niewątpliwie. Zrobiło mi się jednak bardzo nieprzyjemnie i dlatego zapaliłam lampy w całym domu i usiadłam sobie tu, żeby czytać. Wtem — coś mnie zlekka sparzyło w lewą rękę — jak młoda pokrzywa i wystąpiło to koło. Myślałam, żem odgniotła rękę, że to przypadkowe obrzmienie. Patrzyłam na obie ręce i porównywałam je i nagle na prawej ręce uczułam to, jakby sparzenie i w moich oczach wystąpił mi ten drugi znak.
— Nerwy. To bywa ze zdenerwowania. To stygmaty. Nic dziwnego, widać, że pani jest zdenerwowana.
— Słuchaj, Janku, ja czuję, że jemu coś grozi, że on czegoś szuka. czegoś chce, pomocy wzywa...