Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —

piękna. Zwłaszcza często bywałem w mauzoleach Szogunów w parku Sziba. Ale to znów trudno mi opisać, raz dlatego, że się mało na tem znam, powtóre, ponieważ prawie niepodobieństwo dokładnie odtworzyć czytelnikowi te gmachy konstrukcji zupełnie dla nas obcej. Uderza ich piękna, właściwie chińska architektura, bardzo ornamentalna i bogactwo pięknie hodowanych i utrzymanych drzew. Śliczne są dziedzińce, otoczone rzędami „iszidoro“ i „kanadoro“ — to jest stojących latarń kamiennych i bronzowych. W otworach tych latarń, fundowanych — jak u nas świece do kościołów — przez bogatych „dajmiów“, a zapalanych dawniej w dni uroczyste, dziś pełno jest kamyków. To wychowankowie szkół duchownych bawią się podczas rekreacji rzucaniem kamyków do celu. Wewnętrzne urządzenie świątyń najzupełniej przypomina nasze ołtarze i kaplice. Tak samo pełno jest figur pozłacanych, różnych świętości, malowideł, ten sam półmrok złotem przesycony, ta sama woń kadzideł w powietrzu. Główne zewnętrzne kolory świątyń są dla ścian bronzowo-czerwone, dla dachów ciemno-zielone.
Pagody — wysokie wieże dziwacznej konstrukcji — są według mego zdania stylizowanemi sosnami, czy świerkami japońskiemi. W tonie ciemno-zielone z czerwonem podmalowaniem, kolorytem i kształtem najzupełniej przypominają świerki.
Przyjemnie bywa na mieście w ciepłe wieczory. Przed domami wszędzie lampy elektryczne, wszystkie sklepy oświetlone goreją barwnemi wnętrzami, na ulicach chichot, krzyk dzieci i kłapanie niezliczonych sandałków; w ciemno-granatowych perspektywach ulic, jakby powleczonych po bokach niezbyt silnem żółto-czerwonem światłem, migocą papierowe lam-