Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —

i rzucając się na odpadki, wyrzucane z kuchni. Fizjognomję mają te ptaki tępą, żarłoczną a okrutną, najzupełniej „nastojaszczeje lico bolszewitskawo sałdata“.
Ponieważ ja osobiście odjeżdżać lubię, więc wyznaję, że bynajmniej nie spoglądałem żałośnie ku niknącym w oddali brzegom rosyjskiej Azji. Może być, iż kiedyś będę tęsknił, bardzo mi to nawet będzie przyjemnie, wolę jednakże tęsknić zdaleka, mimo, iż istotnie — tam było życie! Ale co było, to było — „sempre avanti“!
Wolałem z przodu okrętu patrzyć przed siebie, gdzie otwierał się widok na lśniąco-błękitną nieskończoność morza. Słońce rzucało gorejące plamy na wodę, która zdawała się kipieć srebrem. Czarne dżonki tańczyły na falach.
Wkrótce i „Penza“ zaczęła tańczyć.
Zimny wiatr, przerzucający rozpienione, białe fale przez statek, spędził mnie z przodu okrętu. Ustąpiłem, postanowiwszy wobec tego zająć się własną wygodą.
Pokład był prawie pusty. Wiatr, zimno i kołysanie się spędziło pasażerów z pokładu, po którym uganiało tylko dwóch Amerykanów z odznakami Y. M. C. A. Dalej, trzymając się poręczy i chwiejąc się jak kłos na cienkich, długich nogach, stało drabisko w urzędniczej czapce rosyjskiej.
I ani żywej duszy.
Siadłem na ławce i zapatrzyłem się na morze. Patrzyłem w nie pilnie i badawczo, jak się patrzy w twarz interesującego nieznajomego — albowiem niema na naszym świecie rzeczy bez fizjognomji. Z oddziału maszynowego wydobywały się jakieś metaliczne szczęki i jęki, jeszcze za nami goniły mewy,