Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 205 —

Ale Anglicy lubią żartować i niemniej od Francuzów lubią „bons mots“.
Bo z drugiej znów strony:
Kiedy z jednym z emigrantów polskich znalazłem się w odleglejszej dzielnicy londyńskiej, człowiek ten, zamieszkały w Anglji oddawna, prosił mnie, abym zamilkł, póki nie wyjdziemy na przyzwoitsze ulice, a prośbę swą umotywował tem, że tłum londyński, słysząc obcy język, staje się zaczepnym a nawet niebezpiecznym.
— Mnie znają w tej dzielnicy od lat, a jednak mimo wszystko wykrzykiwano za mną kilkakrotnie „bloody foreigner!“ i rzucano kamieniami.
Odbywały się też protesty wojska — kulturalne oczywiście, ale dowodzące, iż armja ślepą machiną nie jest. Któryś z londyńskich pułków, zauważywszy jakieś niedokładności czy nadużycia w dawaniu urlopów i zamiast demobilizacji odprawiony ponownie do Francji, obraził się. Rozkazu usłuchał — ale na znak niezadowolenia demonstracyjnie — wbrew prawom miasta — przemaszerował przez Londyn i odmówił przyjęcia sztandarów. Pojechał do Francji bez znaków, które za nim dopiero osobna komisja powiozła.
Ruch strajkowy w Anglji był w lutym wcale znaczny, bezrobotnych dużo, dokuczała drożyzna i „paskarstwo”. Nie było cukru, masła, mleka, owoce były drogie. Wogóle w Anglji było bardzo drogo i trudno było żyć bez serdeczniejszych stosunków z wpływową rodziną „pieniążków“.
Sufrażetki — wygrywają. Opinja publiczna zwolna przechyla się na ich stronę. Nawet prosty żołnierz angielski jest dziś za zupełnem równouprawnieniem kobiet.