Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 185 —

Widać było na nim pozycje jak na linji kolejowej Przemyśl-Lwów. Ludzi nie było prawie zupełnie. W jednem miejscu widziałem dwa wielbłądy i stojącego między niemi Araba.
Po drodze spotkaliśmy wielki transportowiec, wiozący już zdemobilizowanych żołnierzy australijskich do ojczyzny. Transportowiec przepełniony był ludźmi w „kaki“ mundurach i czerwoną wstążką przepasanych kapeluszach z szerokiemi skrzydłami. Oblepione były formalnie żołnierzami wszystkie pokłady, schody, schodki, drabinki. Statek przesunął się koło nas w obłoku wycia, pisku, krzyków i wymachiwania kapeluszami.
Tu rozstaliśmy się z księciem sjamskim — nazywał się Suang Mitra — i jego żoną. Stało się to w sposób bardzo uroczysty.
Oto naraz, na tle typowego pejzażu egipskiego, na rozlanych szeroko wodach jakiegoś odwiecznego stawu, pokazała się biała, salonowa barka motorowa, płynąca pod flagą egipską, czerwoną z żółtym półksiężycem, postawionym na sztorc, na znak, iż Islam jest w tym kraju wojujący. Na przedzie barki stał Mameluk w przecudnym mundurze granatowym przebogato wyszywanym srebrem, w czerwonym fezie i z krzywą, srebrem nabijaną, turecką szablą u boku. Na widok tej motorówki statek przystanął. Spuszczono schodki. U wejścia na pokład stanął „purser“ z ugalonowanym kaszkietem w rękach, dalej książę Suang Mitra, za nim świta. Na statek weszły dwie panie z bukietami kwiatów, jakiś pan — konsul francuski z Kairu, poprowadzono gości do salonu i tam pokazało się, że książę nie musi jechać dalej na pokładzie „Jokohamy-Maru“, bo ma znacznie lepsze po-