Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —

przeważnie Anglików. Sklepów tak bogatych dawno już nie widziałem, nawet w Japonji. Jest w nich wszystko, co można dostać na obu brzegach i wszystkich wyspach Oceanu Spokojnego i więcej jeszcze, bo i wszystko to, czego mogą dostarczyć niezmierzone a niestrudzone Chiny, Azja Centralna i Indje. Sama drożyzna już świadczy, że się tam pieniądza nie ceni, czyli, że jest go bardzo dużo, aczkolwiek przemyślni synowie Nieba nie gardzą zarobkiem tak nieznacznym a żmudnym, jak wyczerpywanie srebra ze służących tam za obiegową jednostkę monetarną wielkich talarów meksykańskich.
Wielki ruch w olbrzymiej przystani, mnóstwo magazynów, mrowie kupców chińskich, uganiających po mieście „rikszami“, rytm ulicy, sznury ładownych wozów, tłumy ludzi w bankach i spekulujące, zamyślone twarze ludzi śpieszących dokądś, to wszystko na pierwszy rzut oka zdradza wybitnie handlowy charakter miasta, pracującego, jak mało które na Wschodzie.
Ciekawą rzeczą jest, jak zgodnie w tych centrach wielkiej nieustannej gry o pieniądze, żyją z sobą najrozmaitsze rasy. Widziałem tam Anglików, bardzo uprzejmie na ulicy witających się z Chińczykami, jak gdyby przesądy rasowe u nich nie odgrywały najmniejszej roli. Mówi się przeważnie po angielsku, ale Szangaj jest chiński bezwarunkowo, mimo, że ma swój odrębny język i odrębną walutę.
Wałęsaliśmy się po Szangaju we dwóch, Mr. Jacques i ja, na czem o tyle źle wyszedłem, że nie mogłem zaglądnąć do żadnej spelunki „nieprzyzwoitej“. To zresztą było mą klątwą podczas tej całej, długiej podróży. Chodziłem po pierwszorzędnych hotelach,