Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 137 —

— A co jest drugiego?
— Kasza z mlekiem.
— Fu, cierpieć nie mogę.
— Jaja z szynką.
— Obrzydlistwo, nie lubię.
— Ryba smażona.
— Nawet mi nie wspominajcie! Może co z dziczyzny jest?
— A owszem, jest, zając...
— Zając? Nie chcę...
— Słuszajtie, madame! Ja uprzejme tłumaczę wam z „menu“, co można zjeść, ale ja was wcale nie proszę, ani nie namawiam. Jestem obowiązany pomóc, ale nie znosić kaprysy, grymasy i te wszystkie pogardliwe miny. Ja nie jestem waszym mężem...
— Izwiniajuś, ja jestem tak rozpieszczona.
— Ja was rozpieszczać nie myślę.
— O, ja wiem... Tu się ze mną nie pieszczą. U mnie tam nawet umyć się porządnie nie można.
— Możecie się przecież codziennie wykąpać.
— Fi! Brzydzę się. Tam się Japonki kąpią, a nawet i mężczyźni... Raz się wykąpałam, a potem pryszczyk mi na ręce wyskoczył... Ja oczeń mnitielna...
— To już wasza rzecz... Trzeba było wziąć wannę na drogę.
— Ale gorzej, bo ja bielizny już czystej nie mam.
— Dajcież sobie wyprać.
— Kiedy oni tak nie umieją. — Ja mam wszystko z koronkami...
— Kakoje mnie dieło, madame.
— Ale ja nie umiem liczyć po angielsku. A są takie sztuki bielizny damskiej, wiecie...
— Wiem. Czasami oglądałem...