Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —

Anglik, ale i nie Moskal. Z miejsca oczy pełne rozpaczy i wzywające ratunku wbił we mnie — byłem w mundurze — zaś ja wolałem pozostać neutralnym i zrobiłem to nawet dość demonstracyjnie. Za dużo już miałem tych sojuszników, zmęczyli mnie — chciałem od nich troch odpocząć. Potem przyszedł jakiś młody człowiek w bronzowem palcie i czarnym kapeluszu filcowym. Po hiszpańsku wołał coś do odprowadzających go młodych ludzi, ale fizjognomję miał semicką, a stanąwszy na pokładzie, upuścił przypadkiem broszurkę z wyraźnie pornograficzną winietką. Potem, nie widząc niby nikogo, weszło kilku sztywnych Japończyków. Wreszcie pokazała się młoda panna, bardzo skromnie i nieledwie ubogo ubrana, w kapeluszu bez żadnych ozdób i w zielonem „sweterze“, od którego jej różowa twarz o czarnych oczach nabierała jakiegoś perłowego odblasku; za nią szło dwóch panów, zupełnie ogolonych, autentycznych Anglików. Jeden był już starszy, bardzo uważający na siebie i trochę ceremonjalny, drugi z fajeczką w zębach, uśmiechnięty wesoło i dobroduszny.
Pasażerów wsiadło w Jokohamie mało, ponieważ statek szedł do Kobe, gdzie miał stać do 22 grudnia. Dopiero w Kobe miał się zaludnić ostatecznie.
Nareszcie przestały zgrzytać i piszczeć żórawie, ładujące węgiel, przestał huczeć łańcuch, gwałtownie spuszczany z bloku, rozległy się na pokładzie dźwięki gongu. Japończycy, odprowadzający swych znajomych na statek, skoczyli do baru wypić po szklance piwa na szczęśliwą podróż. Sprawdzono papiery. Znów zahuczał gong. Ludzie niepotrzebni zemknęli ze statku i zgrupowali się w przystani. Jeszcze kilka twardych, urywanych ukłonów japońskich — odwiązują już statek. Znowu gong.