Strona:Jerzy Bandrowski - O małem miasteczku.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powiedziałem: Dzień — lepiej — światło było łagodnie przesłonecznione, nasiąkłe złotem, lecz słumione, po obu stronach drogi płaskie pola, szare, monotonne, w dodatku gołe i w jesiennym śnie pogrążone, a tu naraz — na kopeczku niewielkim bryczka, zaprzężona w parę mocnych, ognistych koni i na tej bryczce dwie biskupianki rozbawione, roześmianej, w fartuchach jaskrawych, aż oczy rażących barwnemi płomieniami lśniących fartuchów jedwabnych, fioletowych i zielonych, tego odcienia zimnego, odbłyskującego się modremi tonami. I czepce, bielą nieskazitelną z pod szalów niby tureckich łyskające. A zaraz potem, jak się ku Starej Krobji jechało, jest pole równe, trochę nagórze, a na tem polu kilkanaście po obu stronach wiatraków niewielkich, ciemno — popielatych, prawie czarnych. W gęstem powietrzu wyglądały jak zanurzone w wodzie, przez którą sączy się złote wino. I w tem świetle, na tle wiatraczków, co wszystko razem przypominało zdaleka trochę Holandję, ujrzałem znowu widok, któregobym nie wymyślił: W butach z cholewami, do siedmiu glanców wyczyszczonych, w marynarce czarnej i czarnym, pilśniowym, wysokim kapeluszu na głowie, jechał na rowerze chłop, a przed sobą trzymał kobietę w tych kieckach wielu bufiastych i sztywnych, bajecznie śmiało i szeroko rozpostartych, w czepcu i fartuchu fioletowym, gorejącym swą barwą ciepłą i żywą na cały kraj, na całą szarą, bezbarwną równinę. Ha! Co to za ludzie byli dawniej, którzy się tak nic a nic nie bali kolorów! A dalej spotkaliśmy znów chłopa w fioletowej bluzie jedwabnej i w typowym wysokim kapeluszu. Jechał na rowerze, przebierając nogami tak szybko, że od jego wyglansowanych cholew aż światła białe biły. Biskupianie, bracia księżaków łowickich! Tylko o ile tamci nosili barwę gwardji papieskiej, ci przywdziali barwy biskupie.