Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I było tajemnicą świętą a przecudną:
Ci prości ludzie Orła Białego rzadko kiedy widywali. Z pewnością nie byli „symbolistami”. Bili się pod różnemi sztandarami, salutowali je, umierali za nie. A gdy nadeszła chwila, tego białego orzełka musieli mieć i on był ich świętością, ich dumą. Nie było tu mowy o korzyściach materjalnych, o piękniejszym mundurze czy lepszem stanowisku, nie wchodziły w rachubę żadne względy, była wyłącznie religijna niemal cześć i miłość dla tego ptaka srebrnego, który, jeśli jest herbem narodowym to tylko ponieważ w prapoczątkach dziejów wylęgnął się z duszy narodu.
Nie zgłaszali się zato — oficerowie. Zaś oddział bez oficera — jest niczem. Organizowanie oddziału polskiego przy Czechach było ryzykiem, które w całości spadało na żołnierzy. Prosta rzecz — zczasem ci oficerowie przyjść musieli, zczasem! Ale w tej pierwszej chwili największej niepewności — nie było ich. Wszystkie wątpliwości, podejrzenia i obawy żołnierz sam musiał przezwyciężyć własnym biednym rozumem, własnym instynktem.
— Popatrz, kto chce chcieć a kto chcieć nie chce! — mówił z goryczą Niwiński do Curusia — A przecie żołnierz nie może być bez oficera! Ale czekaj — niema Polaka, będzie Czech!
— Żołnierze się będą wściekali!
— Żołnierze? Nie. Będzie się wściekał ten sabotażujący inteligent, że się bez niego obchodzi, a zaś ten — niech się wścieka. Ja nikogo prosić nie będę!