Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

weł chce nas wziąć na żaglówkę! Jedźmy mamusiu, moja złota, kochana!...
Dobrze, córuś, pojedziemy! — zgodziła się pani Zielińska — Na zatoce jest wiatr, nie będzie tak gorąco...
Wkrótce siedzieliśmy w łodzi. Dwaj młodzi rybacy rozwinęli żagiel, poczem jeden z nich usiadł u steru. Wiatr wydął żagiel i łódź pobiegła w zatokę.
— A co tam tak dymi, proszę pani? — pytałem, wskazując na dziwną czarną machinę z wielkim chrzęstem i gwałtem pracującą na wodzie — I co to za jakieś wały, czy palisady?
— Spojrzyj w morze! — odpowiedziała pani Zielińska — Cóż widzisz?
— Piasek i nic więcej! Płytko!
—Tak płytko. Zatoka jest płytka. Od Kuźnicy w górę głębokość jej sięga najdalej siedmiu metrów. Dlatego większe łodzie, jak np. motorówki, nie mogą przybić do brzegu. Sam widzisz, stoją tam, za tym wałem.
— A co to za wał?
— Jedno ramię nowobudującego się portu rybackiego Jastarnia-Bór. Buduje go rząd polski. Dzięki niemu rybacy nie będą już potrzebowali brnąć z centnarami ryb wodą lub nosić je w zimie po lodzie. A ta maszyna to draga czyli, jak tu mówią, bager, statek-czerpaczka, dobywający z dna piasek, z którego w miarę posuwania się, sypie za sobą wał. W ten sposób pogłębia się dno morskie. Kiedyś przyjdziemy tu specjalnie roboty oglądać...
— Ależ tu cuchnie! — wykrzyknęła Stefcia.
— Tak, fetorek, że proszę siadać! — dodał Zdziś.
— Proszę siadać? — odezwała się panna Andzia — To mało! Można zemdleć!
Smród — za przeproszeniem! — był w samej rzeczy tak potężny, że trudno było wytrzymać. Aż w nosie wierciło.
Macie słuszność, dzieci! Jest to przykra, odrażająca woń morskiego dna, różnych gnijących wodorostów, żyjątek, nieprzyjemna ale nieszkodliwa, nawet zdrowa, bo w tem wszystkiem, jak wogóle w morzu, zawiera się bardzo dużo jodu. Tu to jeszcze nic, ale jak się przejeżdża przez Bretanję to w niektórych miejscach trzeba nos chustką zatykać...