Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
III.
Na brzegu Bałtyku.

Nie mogę powiedzieć, aby widok morza wzbudził we mnie jakieś szczególnie głębokie myśli. Na to byłem jeszcze zbyt młody. Usiadłem na piasku i zacząłem się poprostu gapić, prawdopodobnie nawet z szeroko otwartemi ustami, a ponieważ poprzedniego dnia, bardzo zmęczony podróżą, poszedłem spać dobrze po jedenastej, zaś wstałem przed piątą, wygodnie usadowiony tak długo morze podziwiałem, aż wreszcie w zachwyceniu zasnąłem.
Obudził mnie głośny śmiech, wołanie i łagodne potrząsanie za ramię.
Przedemną stał Zdziś z siostrzyczkami.
— Nie lepiej było wyspać się porządnie w budzie, niż tu, na słońcu? — żartował Zdziś — Wstawaj śpiochu, idziemy na śniadanie.
— Szukaliśmy Janka wszędzie i nie mogliśmy znaleźć! — mówiła panna Andzia z łagodnym wyrzutem.
— A ja się zaraz domyśliłam, że Janek jest na plaży! — wołała triumfująco Stefcia.
Jakaż to śliczna była panieneczka! Włoski miała złote, roztrzepane, oczy okrągłe, fiołkowe, buzię czerwoną od słońca, usteczka szkarłatne. W różowej, lekkiej sukieneczce wyglądała, jak laleczka, ale cóż taki dzieciak znaczy wobec takiej damy jak panna Andzia!

Zerwałem się trochę zawstydzony, ale w tej chwili wstyd mój ustąpił zdziwieniu. Plaża była pełna ludzi, prze-