Strona:Jerzy Andrzejewski - Ciemności kryją ziemię.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kieruje przeciw drugiemu człowiekowi choćby cień zarzutu, musi sobie zdawać sprawę, iż jeszcze winy nie udowadniając stwarza przecież prawdopodobieństwo jej istnienia.
— Wiem o tym, ojcze.
— Przemyślałeś swoje oskarżenie?
— Tak, ojcze, przemyślałem je bardzo dokładnie.
— A zatem?
— Myślę o kapitanie twoich domowników, ojcze.
Torquemada nie wydawał się zdziwiony, pobłażliwie się tylko uśmiechnął.
— Wysoko sięgasz oskarżeniem, mój synu. Pan de Sigura cieszy się sławą nieskazitelnego chrześcijanina i rycerza.
— Wiem, ojcze. Wydaje mi się wszakże, że jest równocześnie człowiekiem nadto zamykającym się w swych myślach.
— I to wszystko, co masz mu do zarzucenia?
Fray Diego milczał. Wówczas Torquemada wstał i położył dłoń na jego ramieniu.
— Człowiek jest istotą myślącą, mój synu.
— Tak, ojcze. Toteż nie czynię panu don Carlosowi zarzutu, że myśli, natomiast zaufaniem lękałbym się go obdarzać.
— Jednak?
— Sprawia wrażenie, jakby swoje myśli chciał tylko dla siebie zachować.
„Boże — pomyślał równocześnie — znasz moje intencje, wiesz, że to, co czynię, nie czynię z urażonej miłości własnej.“
— Czym cię obraził pan de Sigura? — spytał Torquemada.
Rumieniec pociemnił twarz Diega.
— Czym mnie obraził, ojcze? O, ojcze, nawet oka-