Strona:Jerzy Andrzejewski - Ciemności kryją ziemię.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byli, są i będą moimi, że tak powiem, duchowymi synami. Doprawdy, nie mówię tego, aby się przechwalać. Być może czyjaś przesubtelniona nadwrażliwość dopatrzy się w moim powiedzeniu akcentu megalomanii czy nawet pychy. Już się spotykałem z podobnymi ocenami. Tymczasem wcale tak nie jest i jeśli ludzi idei pozwoliłem sobie nazwać moimi duchowymi synami, to tylko z szacunku dla prawdy historycznej. Niestety, stan ludzkiej wiedzy o minionych czasach wciąż jeszcze w niedostateczny sposób panuje nad faktami. Wiesz, mój ojcze, nieraz, na przykład, zastanawiam się nad niedorzeczną egzegezą, przy pomocy której przeróżni uczeni w piśmie starają się wyjaśnić pewien wypadek, przepraszam, wypadek, to nie jest określenie najwłaściwsze, ponieważ chodzi nie tyle o fakt w rozumieniu powszednim, ile o niepowtarzalną sytuację stanowiącą historyczny precedens. Sądzę, że się rozumiemy. Ależ tak, myślę o jabłku, które Ewa ofiarowała Adamowi w Raju. Jabłko! Owszem, jest to skądinąd pomysłowa, a nawet niepozbawiona piękna poetycka metafora. Lecz co ona oznacza, co się pod nią kryje? Powiadają uczeni, że przez jabłko należy rozumieć świadomość dobra i zła. Cóż za naiwna prostoduszność! Aby posiadać rozeznanie dobra i zła, potrzebne jest coś, co zło określa jako zło, a dobro nazywa dobrem. A co jest tym czymś? Otóż zanim to sobie wyjaśnimy, chciałbym ci przede wszystkim, czcigodny ojcze, opisać Raj. Niestety, moje słowa są zbyt niedoskonałe, abym ową wizję potrafił wskrzesić we właściwych jej proporcjach. Gdybyś spytał mnie, czy była to okolica górska i lesista, albo przeciwnie, czy była to rozległa równina ze spokojnie płynącymi rzekami — doprawdy nie potrafiłbym tego dylematu rozstrzygnąć. Nie chcąc zatem stwarzać niepotrzebnych