Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łeś tego słowa! Czekałam na nie! — Czemuż nie podałeś mi ręki, nie stanąłeś przy mnie, nie uratowałeś!? Dla siebie, dla siebie samego! Przedemną samą trzeba mnie było bronić... Ale ty zwątpiłeś! odstąpiłeś mnie razem ze wszystkimi, — byłeś słaby! — i dzisiaj czuję, że mam błoto na sobie, w ustach! w gardle! w duszy! — ach!

ARNO pada na kolana.

Moja, moja wina! Patrz, kraj szaty twojej całuję, na kolanach się włóczę za tobą: przebacz mi! Ijola! — tem złotem, jasnem nazwaniem cię wołam, — czy słyszysz? o moja! Przezemnie to wszystko złe przyszło na ciebie, ale to jeszcze da się naprawić! Sen mieliśmy cudny, — teraz jawą on będzie! Ty moja już jesteś — na zawsze!

MARUNA
głucho, jakby myślom swym odpowiadając:

Nie..., nigdy ja twoja nie będę!

ARNO powstaje.

Patrz! krata wyłamana, a na murze jest tam z pnących się bluszczów drabina, która mnie przywiodła do ciebie! — Straży niema z tej strony... Uchodźmy — póki czas! nim dzień zaświta! nasz dzień! Tam wolność i słońce i miłość i szczęście! — uchodźmy!