Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Chwila ciszy. Szary obrzask dnia wdziera się do celi. Wtem słychać znowu, tym razem wyraźniej,
GŁOS ZA OKNEM — już blizki:

Ijola!

MARUNA
zrywa się szybko, chce biec ku oknu, — zatrzymuje się, — bolesny uśmiech.

Śni mi się, znowu mi się śni, choć księżyc zaszedł już przecie...

Wznosi oczy na krzyż, cofa się zwolna.

Daremne prośby, wysiłki daremne! — Szatańska jest nade mną moc!... O! za co się mścisz...

Podeszła do muru, opiera się oń ramieniem, z cicha łkać poczyna.
GŁOS ZA OKNEM.

Ijola!

MARUNA
biegnie ku oknu, — staje w połowie drogi, — tak, nie może już łudzić się dłużej:

To on! — naprawdę... O Boże! — Nie chcę! —

Wyciąga ręce, jakby odpychając coś od siebie.
ARNO pojawia się za oknem, uczepiony u muru.

A, jesteś! — Podaj mi dłoń... Bluszcze rwą się w moich rękach, cegły usuwają się z pod nóg...

Z wysiłkiem wydostaje się na gzyms okna i chwyta rękami za kratę.