Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzy pełnych zwierzęcego okrucieństwa, jakby właśnie wypadł z książki Lombrosa „O typach zbrodniczych“.
Okiem, chłepcącym krew, spojrzał na Szwejka i rzekł:
— Nie udawaj pan takiego idioty.
— Bardzo mi przykro — odpowiedział Szwejk z wielką powagą — ale w wojsku byłem poddany superarbitracji z powodu idiotyzmu i urzędowo zostałem przez komisję zadeklarowany jako idiota. Ja jestem idiota z urzędu.
Pan o zbrodniczym typie szczęknął zębami:
— To, o co jesteś pan oskarżony i czegoś się pan dopuścił, świadczy, że masz rozum w porządku.
I wymienił Szwejkowi długi szereg różnych zbrodni, poczynając od zdrady głównej a kończąc na obrazie jego cesarskiej mości i członków domu cesarskiego. Pośrodku tych przestępstw jaśniało pochwalanie morderstwa arcyksięcia Ferdynanda; od niego wychodziły odnóża nowych przestępstw, śród których błyszczała zbrodnia podburzania do nieposłuszeństwa władzom, ponieważ wszystko to stało się w lokalu publicznym.
— Co pan na to? — zwycięsko zapytał pan o rysach znamionujących wielkie okrucieństwo.
— Ano, sporo się tego nazbierało — odpowiedział naiwnie Szwejk. — Co za dużo, to niezdrowo.
— No, widzi pan, sam się pan przyznaje.
— Ja się przyznaję do wszystkiego, proszę pana, surowość musi być, bez surowości ładnie byśmy wyglądali. Jeszcze kiedym służył w wojsku...
— Stul pan gębę — wrzasnął radca policji na Szwejka — i mów pan tylko to, o co się pytam. Rozumie pan?
— Jakżebym nie miał rozumieć? — rzekł Szwejk. — Posłusznie melduję, że rozumiem i że we wszystkim, co pan raczy do mnie mówić, mogę się orientować.
— Z kim pan utrzymuje stosunki?
— Ze swoją posługaczką, proszę pana.