Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Prawidła życia.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czasem dorośli niesłusznie się boją, że gorszy zepsuje dobrego, albo równie niesłusznie żądają, żeby dobry poprawił gorszego. Mnie się zdaje, że tu nie wolno ani zabraniać, ani rozkazywać. Nawet często pytać się nie można, bo pytania natrętne płoszą i nieufność budzą i niechęć.
Wolę wiedzieć mało, ale prawdę.
Jeden umie, co drugiemu może się przydać, coś wspólnie budują, albo kupują, pożyczają, zamieniają, zakładają się, darowują i otrzymują podarki. Jeden ma akurat to, co dziś drugiemu potrzebne, jeden ma więcej, drugi mniej. Niewiadomo nawet, czy przyjaźń, czy opieka, czy spółka. — Często nie lubią się, a muszą być razem, bo trudno coś zrobić samemu.
— On miły?
— Tak sobie: niebardzo.
— A ciągle jesteście razem?
— Więc co z tego?
Gdy rozmawiam z chłopcem, jest spokojny, odpowiada poważnie, a on go zna i w radości, i w gniewie, i smutku, gdy rozdokazywany, rozżalony, obrażony, gdy daje i bierze. Cóż dziwnego, że lepiej się znają wzajemnie?
Powoli każdy uczy się sam być ostrożnym, cudze prawidła życia najmniej pomagają.
Gniewało mnie dawniej, gdy jeden z przyjaciół tylko dawał, drugi tylko brał. Razem kupują lody, fotografują się, chodzą do kina,