Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówi: „raz trzy marchewki“... — „Duże?“ — „Średnie, — ooo, takie“. — Dobrze. — „Drugi raz — cztery. A trzeci raz nie pamiętam ile“. — „Ale mniej więcej?“ — „Mniej więcej, niech będzie sześć“. — Zapisałem, podsumowałem, mówię: „jedenaście“. — „Pan pomylił się: trzynaście“. — Liczę: „trzy i cztery, — siedem, siedem dodać sześć, — masz słuszność: trzynaście marchwi wyrwałeś i zjadłeś“. — „I dwa pomidory“. — „Też?“ — „Też“. — Zapewne sądzicie, że koniec? — Nie. — Bo kiedy już zamknąłem bloknotes, on dodał: „i ogórek“. — Westchnąłem, szepnąłem: „hiperwitaminoza“, — zapisałem ogórek. — Potem okazało się, że było więcej ogórków i pomidorów, o których gospodarz nie wiedział, — Ale co? — trzeba było zapłacić po słusznej cenie rynkowej, żeby nie krzywdzić człowieka: bo nie może swojego dobytku schować do ogniotrwałej kasy i musi ufać ludziom.
Zawsze tak: zawsze jakaś utajona marchew i tajemnica, — niby już wiesz, — nie, — bo jeszcze i pomidor, i porzeczki, i ogórek. Niewiele ma człowiek tych wakacji — i jakoś sam sobie to niepotrzebnie psuje.
Dorośli, — oni też broją i psocą. Bo różni różnie, i ten sam niby człowiek nie zawsze tak samo. — Pytam go się: „powiedz chłopak, co ty za jeden: czy porządny?“ — A on mówi: „sam nie wiem“. — Raz tak, raz nie: człowiek!
Albo prawda? — Nie, żeby miał kłamać, ale mija

65