Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sześć na sto — to za dużo? — Według moich ścisłych obliczeń — powinny być dwa — trzy sienniki, które należy suszyć. — Mówi się: trudno. — A urwis tłumaczy złośliwie: „oni dziś, panie doktorze, takie święto morza”. — Więc ja: „daj spokój, bo im będzie przykro”.
Wiem — badałem — znam sprawę.
Za długo byłoby mówić, ale stwierdzam, że każde dziecko ma niezłomne prawo do dwóch rocznie katastrof. Na kolonii, w niedomowych warunkach, należy odsetek zwiększyć. Twardo mówię to.
Wygodny dziś, niecierpliwy, zarozumiały dziś człowiek. Wszystkiemu chce łatwo zaradzić, zapobiec; gniewa się i psioczy na każdą niewygodę, przeszkodę; śpieszy się, żąda zaraz.
Drzewku potrzebne lata, zanim dojrzeje. — Niedoświadczony sen niedoroślęcia, naiwny i niesprawny. — Pieniactwo jakieś takie: procesował się będzie o prawa natury?
Żądacie ode mnie, żeby później chodzić spać, nie z kurami? Nie o kury chodzi wcale, ale o ducha czasu, ekscelsiory wiedzy. Prąd. Trudno przeciw prądowi. — Boją się ludzie. — Zaraz tężec zadrapany, zardzewiałe zakażenie krwi. — Wiem, no przecież wiem, że właśnie wieczorem i podchody, i Rinaldo, i chowanki. — Wiem, że o chłodzie najlepiej. — Kiedy kto chce, — padnie pod chojakiem i zaśnie. — Potem dopiero oni, dorośli — to jest my — wyruszamy na poszukiwania — i grzybobranie; znajdujemy was, zno-