Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziny z przedszkolakiem, i że cud, iż jeszcze żyjemy. (Podobno powiedziałaś nawet: hołota). — Ale to nieważne, i ja nie po to, żeby ciebie oskarżać, tylko siebie za to jedno słówko moje chcę się usprawiedliwić, żebyś mi przebaczyła. — Bo tam, gdzie jest dobra wola obustronna, tam kończy się wszystko dobrze.
Ja na przykład, kiedy nakrzyczę (bo muszę), zaraz mówię potem: „gniewam się na ciebie do obiadu, albo do kolacji, albo jeżeli coś bardzo przeskrobał, to nawet do jutra“. — I nie mówię do niego, i on też do mnie, — nie wolno mu mówić. — Więc przychodzi z kolegą i kolega jego pyta się: „czy on może wziąć piłkę?“ — A ja: „powiedz mu, że może wziąć mniejszą piłkę, ale żeby nie kopał“. — On mówi: „dobrze“, ale ja gniewam się, więc nie słucham, więc pytam się: „co powiedział?“ — „Że dobrze“. — No, to dobrze.
Trzeba sobie jakoś radzić. — Mam różne środki w swoim pedagogicznym arsenale, w mojej, że tak powiem, wychowawczej aptece: od łagodnego gderania, zrzędzenia, poprzez warknięcia i fukania aż do silnie działającego zbesztania. — Opracowałem gruntownie tę swoją farmakopeę.
Czasem wystarczy: „no wiesz“ — i głową smutnie — taki ruch wahadłowy; albo: „nie rób tego“ i potrząsam głową. — Albo: „no i po co ci to było?“ — albo: „trudno: stało się, będziesz już teraz wiedział“. — A on już czerwony, albo nawet łzy — więc bywa, że musisz jeszcze pocieszyć.
Ale częściej trzeba sięgnąć do słoika mocnych karcących wyrażeń i zwrotów (Bo są drobne wykro-