Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać). A ja jednemu panu wysmarowałem spodnie miodem i stłukłem binokle. Zawsze pytał się, czy kocham więcej mamusię, czy jego“. — „A ty co?“ — „Mówiłem, że kocham, jak będą grzeczni“. — „A on?“ — „Śmiał się, bo ja wiecznie tylko małpuję, żeby się śmiali“. — „A ty lubisz małpować, żeby się z ciebie śmiali?“
— Nienawidzę.
No i mama woła go spać; a on: „schowaj mnie“. — „Ani myślę“. — „To bez łaski: będę latał, jak opętany“.
Jak rzekł, tak uczynił. Potem rzucił się na piasek, tarza się, aż pies powąchał go, kichnął i odszedł zgorszony. — A kiedy („jak ty wyglądasz, do czego podobny, co pomyślą, wstyd“), kiedy już szedł się myć, — wyrwał się mamie, zawrócił, podał prawą rękę i: „ja tak tylko wariowałem, — dobranoc panu doktorowi“.
On może naprawdę unikat? — Wlazł przez okno do pokoju, rozsypał mi tytoń. (Lepiej, że zająłem słoneczny pokój na pierwszym piętrze z trzcinowym fotelem).
No, ale finał rozegrał się na polance pod sosną na leżaku.
Czytam. Opodal bawią się dzieci. — Podchodzi. — „Co ty czytasz?“ — „Widzisz przecie: książkę“. — „Bajki?“ — „Mineralogię; nie przeszkadzaj“. — „Czy są obrazki?“ — „Są, ale nie zrozumiesz“. — „Pokaż“. Pokazałem, — „Ja karmiłem słonia, nie bałem się; chcesz się ze mną boksować?“ — Ja ponuro: