Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na lotnika. Samolot — aparat bardzo kosztowny sprzęt: nie powierzą byle patałachowi. On nie patałach — wiem. On taki odważny, i gra w siatkówkę, i na rowerze, i nie płakał, chociaż bardzo oberwał, i właściwie nawet pobił się wtedy o ciebie, kiedy Ksantypka-megierka naplotkowała i pogniewała się, że on przeczytał jej list. I on tak ładnie pływa. — Powiedział wprawdzie, że wcale nie ratowałby dziewuchy, gdyby topiła się, ale to był żart. Sama wiesz, — śmiał się. Jakże chcesz, żeby chłopak przyznał się, że ma dobre serce. Też: serce. Chłopak i nagle serce; zaraz powiedzieliby, że baba, i zwariował chyba, czy co?
I przecież z każdym rokiem samoloty i spadochrony — nowe ulepszenia, i droga bezpieczna będzie. A on za młody jeszcze na pilota. Możesz mu poradzić, żeby został lepiej marynarzem, ale nie nalegaj. — Sama mówiłaś, że na morzu też burze i skały podwodne, ale są szalupy i koła ratownicze. Ale kiedy on już będzie pilotem, zapewne będą wisiały jakieś z boku samolociki, i jeśli katastrofa, skrzydło urwie się, — on prędko siada do tego ratowniczego i ląduje. I możesz, ale też ostrożnie, powiedzieć, że pilot musi lepiej uczyć się, bo zostanie na drugi rok, i ktoś, kto mu dobrze życzy, będzie musiał czekać.
Masz słuszność: nikt nie wie, co go czeka. Pamiętam: był oficer, — dawno, w armii rosyjskiej. Bał się: ile razy atak i bitwa, on zaraz chory i do izby chorych. No i co? — Wyjechał na urlop do miasta, na dwa tygodnie: zadowolony, że bezpiecznie, pójdzie