Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźcie dzieci, opowiem wam bardzo ciekawą historyę, powiedział raz ten czwarty dozorca.
I wielki tłum chłopców, chyba ze stu, pobiegło, by słuchać ciekawej historyi.
— Usiądźmy tu, — proponuje jeden.
— Nie, pójdziemy dalej w las, — decyduje dozorca, dumny, że tylu chłopców biegnie, by go słuchać.
I tak doszli aż na skraj lasu, i tu zasiedli wielkim półkolem.
— Nie pchajcie się; będę mówił głośno, i wszyscy usłyszą, — powiada dozorca, kontent, że chłopcy się pchają i kłócą, bo każdy chce siedzieć najbliżej, żeby najlepiej usłyszeć.
— No cicho — zaczynam. Pewnego razu...
Nagle Bromberg, który miał wszystkie dziurki i ani jednego guzika, odwrócił się, przyklęknął na jedno kolano, spojrzał w dal i tonem człowieka, który się nie myli, oznajmił:
— O, tam idą barany.
W samej rzeczy pędzono drogą stado baranów.
Barany szły w tumanach kurzu, bezładnie tłocząc się, śmieszne i zalęknione. I chłopcy, jak jeden mąż zerwali się, zapomniawszy o ciekawej historyi i pobiegli patrzeć na barany.
Dozorca pozostał sam. Wprawdzie było mu na razie trochę nieprzyjemnie, ale od tej pory mniej wierzy w swój talent do opowiadania ciekawych historyi i dzięki temu stał się skromniejszy, a więc mądrzejszy. Barany nauczyły go rozumu.