Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy pierwsza trójka wolnym truchtem wracała do okopu, głośno śmiała się i drwiła obrona.
Znów donośny głos trąby, — i dwie trójki na oba skrzydła wykonywują fałszywy atak z tym samym rezultatem.
— Boją się — decyduje tryumfująca obrona.
Ta pewność siebie i przelotny tryumf omal nie stał się powodem wielkiego nieszczęścia. Bo kiedy w prawdziwym ataku dwie boczne trójki teraz naprawdę wdzierać się poczęły na wał, środek okazał się prawie bez obrony.
Ale tu stał generał Hersz Korcarz i sam jeden wytrzymał wściekły atak napadu, dopóki oprzytomniałe oddziały nie przybiegły na pomoc.
Wszyscy są już na wale. To ten, to ów miga koło sztandaru. Odparci z jednej strony, biegną z przeciwnej. Kogo zepchnięto do rowu, drze się znów w górę. Kto upadł podnosi się i dalej bierze udział w walce. Raz po raz miga twarz to tego to owego zuchwalca na okopie, ale rychło strącony, znów musi się na fort drapać z wysiłkiem.
Bić pokonanych zabrania prawo wojenne; wolno tylko odpychać lub ściągać z wału obrońców. Zadaniem sanitaryuszów pomagać wstać leżącym. Rannych niema: rannym będzie ten, kto się rozpłacze, ale niema płaczących.
Trąba ogłasza odwrót. Znużone trójki powracają do obozu. Pierwszy atak odparto zwycięsko. Ale to jeszcze nie zawieszenie broni. Po pierwszym nastąpi drugi i trzeci. To dopiero przygrywka, pierwsze wypróbowanie sił, to ledwie