Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słanie łóżek — niełatwa to sprawa. Trzeba strzepać prześcieradło, rozruszać słomę w sienniku, równo położyć kołdrę, na wierzchu lekko oprzeć poduszkę, a ręcznik gładko zawiesić na poręczy. Każdy stara się wykonać to najpiękniej, by módz zapytać się z dumą:
— Proszę pana, a moje dobrze?
Młodszym pomaga dyżurny; tylko mały Adamski gardzi pomocą i w nagrodę za sumienną pracę zostaje ręcznikowym dyżurnym.
I tu przy słaniu łóżek jak i przy myciu, zawsze ktoś komuś przeszkodzi i po karku oberwie.
— Proszę pana, on mnie bije.
— Chcesz go podać do sądu?
— Nie.
— To jazda na werandę.
Rano są wszyscy w dobrym humorze, więc chętnie przebaczają swym wrogom.
Sala pustoszeje, zaludnia się weranda.
Prędko modlą się chłopcy, niektórzy może zbyt szybko przewracają kartki modlitewników — „syderów“. Ale Bóg wyrozumiały jest dla dzieci kolonii, nie gniewa się o to.
Dzwonek.
— Proszę pana, dziś ja pierwszy dostaję przylepkę.
Z całego chleba przylepki są najsmaczniejsze, dlatego chłopcy dostają je po kolei.
Szkoda, ach szkoda, że chleb ma dwie tylko przylepki.
Chłopcy siedzą przy stołach, dyżurni roznoszą mleko.