Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lewek wie, że tu jest dobrze, bo mu kuzyn i chłopcy na podwórzu opowiedzieli, ale w domu jest mama.
A więc dobrze: Lewek pojedzie do domu, ale dopiero jutro, bo dzisiaj jest sobota, a w sobotę jeździć nie wolno.
I w niedzielę nie mógł pojechać, bo nie było bryczki. Ale jutro już napewno pojedzie.
W poniedziałek Lewek nie płakał, ale chciał jeszcze jechać do domu.
— Dobrze, po obiedzie pojedziesz, ale mama się zmartwi, gdy wrócisz.
— Dlaczego mama się zmartwi?
— Bo za drogę będzie musiała zapłacić.
A ojciec akurat nie robi, bo majster wyjechał, — i mama chora, bo się mała siostra urodziła i doktór dużo kosztował.
Lewek westchnął ciężko i zgodził się grać w domino.
A potem, wieczorem, znów zaczął trochę płakać, bo przypomniał sobie, że miał na stacyi nowy kapelusz, który ojciec chciał zabrać do domu. Ale ojciec pewnie zgubił nowy kapelusz, a kapelusz pół rubla kosztował.
I podyktował list do ojca, że nie płacze, że nie chce wrócić do domu, że wcale nie tęskni, bo chce być zdrów, żeby tatuś nie miał zmartwienia. I co się stało z kapeluszem?
Ojciec odpisał, że kapelusza nie zgubił i przyniesie go na stacyę.
Lewek dużo razy brał list i oddawał znów do schowania, i przestał zupełnie wybierać się do domu — i coraz mu lepiej wieś się podobała.