Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Zjedli królową Kampanellę. Przepraszają, liżą nos i uszy Maciusia, fikają żałobne koziołki. Nie wiedzieli: myśleli, że można. Przecież zjedli tylko żonę rybaka i Kampanellę. Gotowi są ponieść karę, według praw białych. Niech ich ukarzą, jak zbrodniarzy. No, nie wiedzieli. Stało się.
Są posłuszni. Mogli pozjadać wszystkich. Wprawdzie Klu-Klu wyraźnie nie powiedziała. Ale oni niewinni. Zrozumieli, że idą na ciężką wojnę, że muszą się spieszyć, że trudno będzie zwyciężyć, że na każdych dziesięciu zginie dziewięciu. Ale myśleli, że zjedzą. Nie tylko tamci, najdziksi, ale i oni, — oni też myśleli.
Byli posłuszni. Kazał im Maciuś odesłać najdzikszych ludożerców, położyli śpiących na łódki i odesłali. Pewnie zginą wszyscy, bo nie są wioślarzami. Kazał Maciuś, żeby tylko stu zostało — są. Kazał rozwiązać białych królów — bez słowa oporu rozwiązali: nikt ich nie rusza. Szanują Bum-Druma, kochają Klu-Klu, no a Maciuś jest przecież ich jasnym białym królem.
Czyżby dla dwóch kobiet warto im było narażać się na gniew Maciusia? Nawet na zakąskę