Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Są prawie wszyscy królowie. Cicho. Czekają, co lord Pux powie. A on nakłada tytoń do fajki — wcale się nie spieszy.
— Teraz każdy po kolei musi powiedzieć, czego chce i o co się gniewa.
Gadają: jeden głośniej, drugi ciszej, jeden krótko, drugi długo, jeden się jąka i czerwieni, drugi chrząka, trzeci sepleni. Jeden rękami macha, drugi się kiwa.
Dawniej posiedzenia trwały dwie — trzy godziny, a teraz — od rana do samego wieczora. Lord Pux popiół wytrząsa, tytoń nakłada, nie mówi nic. Niedarmo nazywali go żelaznym starcem. Ani drgnął. A jak kto chciał przerwać albo podpowiedzieć, a nie jego kolej — lord Pux tylko spojrzy i dosyć.
Już prawie nikt nie słucha — tacy wszyscy zmęczeni. A każdy tylko ciekawy, co lord Pux odpowie.
Skończyli. Cisza. Dziennikarze zatemperowali ołówki. Posłali na telegraf, żeby wszystko było gotowe, bo zaraz mówić będzie Pux. A on fajkę dokończył, popiół wytrząsł, oczyścił, schował — i powiedział:
— Mhm.
Potem popatrzał, popatrzał i dodał:
— Jutro o siódmej rano drugie posiedzenie.
Dziennikarze w te pędy do telegrafu; ale że wstyd pisać w gazecie, że lord Pux powiedział tylko: „mhm“ i nic więcej; więc każdy wymyśla jakąś mowę i posyła do swojej gazety.
Zebrali się królowie o siódmej rano, ale źli