Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Część czarnych dzieci została kominiarzami, a inne służą po cukierniach, żeby gościom podawać gazety i wycierać marmurowe stoliki.
— Od czego tu zacząć? — myśli i myśli Maciuś. Przecież komuś muszę się przyznać, przecież sam nic nie zrobię.
Stanął Maciuś przed owocarnią ministra handlu. Nie żeby go bardzo lubił, ale że człowiek praktyczny.
— Wejść czy nie?
Nie wszedł. Wraca do domu.
— Tak bym chciał kupić funt jabłek.
Po raz pierwszy prosi, bo do tej pory tylko odmawiał. Ucieszyli się, dali na jabłka.
— Proszę o pół funta jabłek.
Minister poznał Maciusia po głosie. — Drgnął, — spojrzał, — ciężarek półfuntowy wypadł mu z ręki.
— Niech wasza kró...
Maciuś położył palec na ustach.
— Ach, co ja plotę... Dajcie mi ciężarek... Albo nie... Niech mi pan subjekt przyniesie papierosy... Niech pani kasjerka obliczy pieniądze, czy wszystko w porządku.
A Maciusiowi daje znak, by wszedł do składu za sklepem.
— Jak może mnie wasza królewska mość narażać na niebezpieczeństwo? — mówi szeptem. I tak już mam za swoje. Byłem ministrem, teraz jabłka sprzedaję. Tu nawet imienia króla wspominać nie wolno; a gdyby się tylko dowiedzieli... Proszę, błagam waszą królewską mość, żeby więcej do mnie nie przychodził, bo inaczej, szczerze przyznaję,