Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znów przystanek. Wreszcie jest jego stacja! Otworzyć okno, wyskoczyć — było dziełem chwili. Już biegnie, już widzi w ciemności migocące zdala okno zwrotniczego. Biegnie, aż mu dech zamarł w piersi.
Jest wolny!
Ukrył się w komórce i czeka, czy nie będzie popłochu. Może ktoś widział, może zarządzą pościg? Nie — pociąg rusza spokojnie w dalszą drogę.
— Życzę, aby naczelnik więzienia robił swoje, a ja też zrobię swoje — powtórzył Maciuś wesoło ostatnie słowa danego zaświadczenia.
A pułkownik Dormesko obudził się już na samej granicy. Patrzy: okno otwarte, klatka na podłodze, a Maciusia niema.
— Uciekł Maciuś. Ładna historja. Mam rozkaz odwieźć Maciusia na bezludną wyspę. Jakże go odwiozę? Kazałem mu przecież spać. Pierwszy raz się zdarza, żeby ktoś się ośmielił nie spełnić mojego rozkazu. Co robić? Kazać strzelać? Z czego? Nie mam ani jednej armaty. Zresztą w co celować? I jakże znowu strzelać bez rozkazu?
Pułkownik Dormesko wyjął papier z portfelu i czyta:
„Niezwłocznie po otrzymaniu tego pisma winien pułkownik Dormesko oddać dowództwo nad armatami kapitanowi Dolce far Niente, sam uda się do stolicy Maciusia, by go wraz z rzeczami przewieźć na bezludną wyspę. Władze lądowe i morskie winny okazać mu pomoc. O wypełnieniu rozkazu złożyć po powrocie raport“.