Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Boi się Maciuś, żeby Felek nie odszedł, więc nic już nie mówi. Ale Felek się nie uspokoił.
I w domu i w fabryce o byle co się przyczepi, jakby się chciał koniecznie pokłócić. Szuka przyczepki.
Tydzień wesół, jak dawniej, — znów dwa trzy dni się kłóci. O byle co. O młotek, o stołek, o kołek na palto.
— Ja tu zawsze palto wieszałem. Co za bydlę mój wieszak zajęło?
A poznaje, że wisi palto samego majstra. Naumyślnie powiedział.
Robotnicy ustępują, bo nie chcą martwić Maciusia. Ale widzą, że Felek zanadto sobie pozwala.
Wychodzi na to, że Felek chce rzucić robotę, ale nie mówi wyraźnie, tylko czeka, żeby go wyrzucili.
A Maciuś czy nie dostrzega, czy udaje, że nic nie widzi, — robi swoje, czasem tylko powie:
— Daj spokój, Felek, przestań, Felek. I o co ci idzie?
O, dobrze widzi Maciuś: Felek jest, jak szczurek pocztowy. Niespokojny, bo czas mu w drogę.

I przyszedł ten straszny poniedziałek, — ostatni.
Już w drodze wymyślał Felek na fabrykę, tę parszywą budę, gdzie człowiek zdrowie i siły traci. Majstrowie sieczkę mają w głowach. Maszyny rozklekotane. A narzędzia, choć w łeb cisnąć fabrykantowi.
— Aleś wybrał sobie fabrykę, że powinszować.