Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aż tu wstaje jeden najgrubszy generał i mówi:
— Ha, jeżeli żaden z was nie ma odwagi powiedzieć, co myśli, więc ja powiem za wszystkich. Jeżeli zebraliśmy się, więc nie, żeby się oszukiwać. Powiem otwarcie: zebraliśmy się na tajną naradę nie, żeby mówić, czy zwyciężymy. O tem mogliśmy radzić razem z królem...
Sapie — oczy mu na wierzch wyszły — czerwony, że strach — i kończy głośno, prawie krzyczy:
— Zebraliśmy się na tajną naradę, żeby zdradzić króla. Więc nie traćmy czasu, bo nas przyłapią.
Genarałowie źli, że tak odrazu powiedział:
— Kolego generale, nie ma pan prawa mówić za wszystkich. To co pan nazywa zdradą, może ktoś inny nazwać właśnie — jedynym dla króla ratunkiem.
— Ha, ha, ha — śmieje się gruby generał, aż mu się brzuch trzęsie — a czy król prosił, żebyście go ratowali? Nie, panowie, nie trzeba udawać. Nasza tajna narada jest przestępstwem.
— Więc co robić?
— Są dwie drogi: albo związać młodego króla i odesłać do Maciusia, albo zostawić go, a samym zwiać jaknajprędzej.
Generałowie radzą, a młody król już wie o wszystkiem. Ale nic nie może poradzić: ma przeciw sobie naród, żołnierzy, generałów i wszystkich królów.
Osiodłał konia i jedzie prosto do króla Maciusia.