Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nagle albo ziewnął głośno. I ma coś Maciuś w oczach, że jak spojrzy, to tamten przestanie: jak lord Pux na obradach.
Ale strasznie się wszyscy ździwili, kiedy Maciuś powiedział, że chce się bawić w śnieżki.
Przypomniał sobie Maciuś wojnę z królewskiego parku.
— Kto trzy razy trafiony, zabity. Kto się przewróci, w niewoli.
Nie nazywa się Maciuś oficerem, walczy razem z wszystkimi, a wychodzi, że jest dowódcą. Bo jak mówi, tak wszyscy się zaraz zgadzają. I nigdy nikomu nie powie: „ee, ty tam dużo wiesz“, a każdego wysłucha i jeśli dobrze radzi, zaraz się zgadza, a jak źle poradzi, zmieni trochę, że wyjdzie jak trzeba; albo wytłomaczy, dlaczego nie można.
— Wybierzmy generałów — ktoś mówi.
— Poco? — pyta się Maciuś. Zróbmy lepiej tak: niech każdy rzuci pięć razy do celu. Zapiszemy, kto dobrze celuje — i rozdzielimy się na dwie równe partje.
A że wszędzie są oszukańcy, więc niektórzy umyślnie źle celują, niby nie mogą trafić. Ale Maciuś odrazu poznaje.
Inni znów kłócą się, że trafili, a tymczasem nieprawda.
— Wymawiam: nie wolno się obrażać.
Już chcą zaczynać: a to odwilż przyjdzie, a to śnieg będzie suchy. A Maciuś się nie spieszy:
— Lepiej odłożyć, ale żeby nam się udało.
Starszy oddział chce się przyłączyć.