Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co, a jak, a skąd?
— Dumny: nie chce mówić.
Probują go wciągnąć do kompanji.
— Chodź głupi na gruszki. Ogrodnik wyjechał.
— Nie pójdę.
— Boisz się.
— Nie boję się, a nie chcę.
Swoje krowy mu zostawiają, wiedzą, że Maciuś usłuży. Ale niech weźmie zapłatę.
— Masz gruszkę.
— Dziękuję.
— Podziękujesz, jak weźmiesz. Dlaczego nie chcesz?
— Kradziona.
Jeżeli sam nie bierze, to pewnie zaskarży.
I to nie.
— Rwałeś gruszki, urwisie?
— Nie rwałem.
— A wiesz kto rwał?
— Może wiem, a nie powiem.
— Numerek! pilnujcie tego przybłędy, gospodarze. Cicha woda brzegi rwie.
I trzasnął drzwiami.
— Każecie odejść? — pyta się Maciuś.
— A źle ci u nas?
— Dobrze, ale pan ogrodnik ma złość na mnie.
— Bo jesteś uparty. Trzeba powiedzieć, coś widział.
Maciuś się uśmiecha smutnym uśmiechem: ma opowiedzieć, co widział?
Nadeszła zima.