Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Idzie Maciuś szosą ciemną w kierunku swojej ojczyzny. Nie cieszy się. Tylko tak mu się plącze w głowie myśl, że ot i z więzienia go wypędzono.
Miał dach nad głową, miał chleb — dlaczego akurat dozorca się zlitował i zmusił do ucieczki? Ciężkie miał tam życie, ale czy nie trudniej myśleć, co robić dalej, niż nosić kosze z węglami? Pracować i tak musi, bo nie chce darmo jeść, choćby i dali. Ukrywać też się musi, bo nie można ciągle wojen prowadzić. Zatrzymał się i zapisał w swym pamiętniku:
— Życie jest, jak więzienie.
I jakby w odpowiedzi usłyszał śpiew słowika. Zatrzymał się, oparł o ogrodzenie i słucha.
Dlaczego ludzie nie są, jak ptaki?
Wstąpił do karczmy, zjadł skromny posiłek. Postanowił iść pieszo. Niewielka suma pieniędzy wystarczy na drogę. Nie chciał jechać koleją. Wraca do kraju boso i na piechotę, tak jakoś wypada. Zresztą lepiej się myśli w drodze. Widocznie pszczółki głowy wtedy się kołyszą i prędzej fruwają.
O swojej śmierci dowiedział się z gazety