Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do samochodu, ale zaraz go odpędzili; nie wie, czy tam ktoś siedział. Wreszcie znaleźli ślad, gdzie Maciusia przenieśli z samochodu na łódkę. Już wiedzą nawet, jakim jechał okrętem. Ale naprawdę dowiedzieli się wszystkiego przez zwyczajny przypadek.
I tak często bywa: zgubisz coś, — szukasz, szukasz — i niema. A tu nagle — już zapomniałeś nawet — i nagle znalazłeś.
Więc jeden adwokat chciał napisać książkę uczoną o więzieniach na całym świecie. Ilu w jakiem państwie jest więźniów, za co ich wsadzono, jak długo siedzą, czy się poprawiają, czy się z nimi dobrze obchodzą, czy nie umierają. A już taki jest zwyczaj, że jak ktoś pisze uczoną książkę, wszyscy mu pomagają. I przez lat dziesięć jeździł ten uczony po wszystkich krajach całego świata — i pozwalali mu przeglądać papiery. I teraz był akurat w stolicy następcy tronu.
Cichy, zakurzony od starych papierów, które całe dnie czytał — taki grzeczny — ciągle się tylko pyta, czy aby nie przeszkadza — za wszystko dziękuje — siedzi sobie i pisze, liczy, przepisuje. Oczy mu się od czytania popsuły — dwie pary okularów ma na nosie — nikogo nie poznaje. Na lokaja mówi: „Panie dyrektorze“, dyrektorowi departamentu chce dać na piwo, bo myśli, że to lokaj, pióro umoczył w herbacie, którą mu z litości postawili, bo od rana nic nie jadł. Śmieją się z niego i figle mu płatają urzędnicy.
— Głupi. Zdaje mu się, że się czego dowie z papierów. W papierach wszystko jest w porządku.