Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stasio, że został na drugi rok w klasie, bo nauczyciel arytmetyki niesprawiedliwie postawił mu dwójkę. A na dole Helcia dopisała:
„Czy pamiętasz Maciusiu, jakeśmy się o grzyb pokłócili?“
Co tu gadać: każdy ciągnie do swoich. Miłe są małe dzikusy, miło, że uratował i pomógł. Ale teraz, niech Klu-Klu rozpoczętą pracę prowadzi, bo już łatwiejsza, i sama sobie poradzi. A jemu by warto do domu.
Choćby na jeden dzień tylko. Pochodzić po swojej stolicy, zobaczyć pałac i park królewski. Tak dawno już tego nie widział.
No i w sprawie pomocy dla dzieci murzyńskich, wybrał się w podróż do Europy. Pojedzie na naradę z królami, co można jeszcze zrobić dla czarnych ludzi, żeby to już była wojna ostatnia.
Wsiadł na statek. Orkiestra gra. Dzieci stoją na brzegu rzeki z chorągiewkami — śpiewają, krzyczą: „niech żyje“, i nie po swojemu, ale w ojczystym Maciusia języku.
Płynie teraz Maciuś wygodnie. Ma piękną kajutę. Śpi na materacu. Znów szczęście się odwróciło.
Jest w porcie. Zanim okręt wyruszy, zamieszkał w hotelu.
— Co mnie znów spotka nowego? — pyta się, jakby wiedział, że jeszcze nie koniec.
I wcale się nie zdziwił, gdy nagle w nocy jacyś dwaj ludzie w maskach na twarzy, związali mu we śnie usta ręcznikiem, chustką przewiązali